
O konsekwencjach używania kosmetyków plażowych (i innych wynalazków) w solarium
O tym, że powinno się używać kosmetyków solaryjnych, wiemy wszyscy bardzo dobrze. Czy jednak wiedzą o tym nasi klienci? Z tym bywa już różnie, ale powiedzmy sobie szczerze – ich stan wiedzy zależy wprost od naszego zaangażowania w ich edukację. Innymi słowy – albo dowiedzą się tego od nas, albo znikąd. Ewentualnie od znajomych. Tak czy owak – w naszym dobrze pojętym interesie musimy dbać o to, by wiedza klientów na ten temat była jak największa. I nie chodzi tu wyłącznie o wpływy ze sprzedaży profesjonalnych preparatów, ale również o minimalizację strat wynikających ze stosowania tych nieprofesjonalnych. O tym mówi się rzadko, ale w niektórych solariach używanie różnych podejrzanych kosmetyków i substancji „kosmetykopodobnych” jest prawdziwą zmorą.
NIEWIEDZA CZY GŁUPOTA?
Pomysłowość klientów solariów wydaje się nie znać granic. Kilka lat temu słyszałem o mężczyźnie, który po opalaniu w pewnym solarium wyszedł z kabiny zmęczony, zlany potem. Na pytanie zatroskanej obsługi – co się stało? – odpowiedział, że było tam strasznie gorąco i ogólnie ciężko wytrzymać. Po krótkim dochodzeniu okazało się że klient... położył się w ubraniu – dość grubym na dodatek. – A to trzeba się było rozebrać? Nic mi pani nie mówiła – tłumaczył mocno zdziwiony.
Kiedy opowiedziano mi tę historię (jako autentyczną), myślałem, że to kolejna „miejska legenda”, historyjka wyssana z palca powtarzana jako autentyczna. Z cyklu tych mówiących o krokodylach mutantach żyjących w ściekach Nowego Jorku czy dziecku upieczonym w piekarniku przez naćpanych rodziców. Teraz – choć pewności wciąż nie mam – jestem w stanie uwierzyć, że pan opalający się w sweterku rzeczywiście istniał i sytuacja faktycznie mogła mieć miejsce. Nawet teraz, kiedy – wydawałoby się – ludzie powinni wiedzieć już wszystko o opalaniu, zdarzają się przypadki tak absurdalne, że aż niewiarygodne. Spora ich część dotyczy używania kosmetyków – lub różnego rodzaju substancji mających te kosmetyki zastępować.
Balsamy, oleje, olejki...
– Przypadki są przeróżne – mówi Ania, pracująca na co dzień w jednym z opolskich salonów solaryjnych. – Jeśli chodzi o używanie kosmetyków, klientów podzielić można na kilka grup. Pierwsza to ci, którzy regularnie korzystają z profesjonalnych kosmetyków solaryjnych. Mają swoją ulubioną markę albo próbują nowych rzeczy. Druga grupa to ci, którzy nie używają żadnych kosmetyków i nie chcą w ogóle o tym słyszeć. Pojawiają się nawet głosy, że jest to szkodliwe – co jest dla mnie szokujące. Trzecia grupa to ludzie, którzy używają różnego rodzaju kosmetyków nie przeznaczonych do opalania w solarium. Najczęściej są to po prostu plażowe kremy z mocnymi filtrami, ale również standardowe balsamy nawilżające. Czwarta – najgorsza – grupa, to osoby używające oliwki dla dzieci albo wręcz... olejów spożywczych...
Przypadki używania kosmetyków plażowych w solarium nie zdziwiły mnie jakoś szczególnie. Jednak kiedy usłyszałem o olejach spożywczych, to reakcja była jedna – szok.
Swąd palonych frytek
– Dla mnie to też był szok – przyznaje Ania. – Pewnego dnia w pewnym momencie poczułam po prostu w salonie mocno nieciekawy zapach – coś w rodzaju smrodu palonych frytek. Wydobywał się on z jednej z kabin. Trochę mnie to zaniepokoiło, ale poczekałam do końca seansu. Po kilku minutach, po zakończeniu opalania wyszła stamtąd klientka i – ciągnąc za sobą wspomniany zapach – po prostu wyszła. Nie zdążyłam z nią porozmawiać, zapytać... Nic. Najgorszym koszmarem było mycie łóżka – zresztą nie tylko łóżka, całej kabiny, bo plamy oleju były wszędzie – na podłodze, ścianach, lustrze. Ale z płyty akrylowej najtrudniej było je usunąć. Nie pomagał środek do dezynfekcji, zużyliśmy tony papieru. Pozostałości na płycie przypominały błoto, maź, nie dającą się usunąć. A nieprzyjemny zapach pozostawał jeszcze długo.
– Co ciekawe, następnym razem przyszła z pretensjami, że nie widać efektów opalania, że pewnie coś z naszymi lampami czy urządzeniami jest nie tak – kontynuuje Ania. – Wtedy właśnie zapytałam, czego używała jako „kosmetyku”. Okazało się, że... oliwy z oliwek. – Normalnej spożywczej oliwy do smażenia, sałatek itp. Gdzieś tam usłyszała, że oliwa dobrze robi na skórę, może coś jej się skojarzyło z przyrumienionym mięsem... Trudno powiedzieć, co dokładnie kierowało tą kobietą. Odpowiedziałam, że właśnie ta oliwa była najprawdopodobniej przyczyną, że to nie jest kosmetyk, ale rzecz, która w ogóle nie powinna znaleźć się w solarium. Coś odburknęła, poszła się opalać... I chwilę potem znowu poczułam ten sam zapach, właściwie należałoby raczej powiedzieć – smród. Oczywiście powtórzyła się historia z problemami z domyciem kabiny. Tym razem jednak zdążyłam poinstruować wychodzącą panią, że nie powinna używać tego typu preparatów w solarium – i to nie tylko dlatego, że po prostu się nie opali, ale z powodu trudności z utrzymaniem czystości, z powodu zapachu. No cóż – chyba się obraziła, bo więcej jej w solarium nie widziałam.
Ekstrema
Przytoczony powyżej przypadek jest oczywiście ekstremalny – ale niestety nie na tyle wyjątkowy, by mówić o nim wyłącznie jako jednorazowej ciekawostce. Na liście olejów spożywczych stosowanych w solariach znaleźć można też olej z pestek winogron (tłumaczenie klientki: przecież bardzo dobrze działa na skórę), zwykłe tanie oleje roślinne – rzepakowy, słonecznikowy, sojowy (uzasadnienia nie znam, ale jakie by nie było – byłoby głupie). O margarynie ani maśle jak dotąd nic mi nie wiadomo.
Dwie historie, które usłyszałem – z wiarygodnego źródła – należałoby już zaliczyć do opowieści z pogranicza horroru. Pierwsza – o używaniu nafty jako substancji przyspieszającej opalanie. Relikt dawnych czasów, kiedy nafta używana była przez ludzi opalających się na dachach budynków, przedostał się, jak widać, do branży solaryjnej. Drugi ekstremalny przypadek to historia kobiety, która przed opalaniem posmarowała się grubo olejkiem plażowym, a następnie... zawinęła się w jednorazową folię. Przerażające!
Na co dzień w solarium można się spotkać z innymi sytuacjami – może nieco mniej szokującymi, ale czasami nie mniej kłopotliwymi.
Parasol pod prysznicem
Najczęstsza praktyka to wspomniane już używanie w solarium kosmetyków plażowych – czasami z wysokimi filtrami. – Ludzie mają zakodowane, że kosmetyki tego typu służą do opalania – tłumaczy Ania. – A skoro do opalania na plaży, to i do opalania w solarium.
Oczywiście, nic bardziej błędnego. Używanie kosmetyków plażowych w solarium ma mniej więcej tyle samo sensu co wchodzenie z parasolem pod prysznic. – Co ciekawe – dodaje Ania – klientki mają do nas pretensje, że lampy są stare, słabe, że nie mogą się opalić. Dopiero w dalszej rozmowie okazuje się, jakich kosmetyków używają.
Kosmetyki solaryjne i kosmetyki plażowe to dwa kompletnie różne światy. Kosmetyki solaryjne mają przyspieszać proces opalania, plażowe – przeciwnie: maksymalnie go opóźniać. Kosmetyki plażowe w znakomitej większości są wodoodporne – w przypadku solaryjnych nie ma to żadnego znaczenia. Kosmetyki solaryjne z definicji powinny się doskonale wchłaniać (i tak właśnie jest), natomiast zadaniem tych plażowych jest stworzenie swoistego kosmetycznego parasola ochronnego. Wręcz zaleca się, by smarować się nimi tak, by cienka warstwa pozostała na skórze.
Uszkodzenia akrylu! A co stało sie ze skórą?
Pretensje klientek to tylko jeden z problemów – wcale nie największy. Dużo gorsze są wymierne straty wynikające z użytkowania niewłaściwych preparatów. Z punktu widzenia właściciela salonu największym problemem są poważne uszkodzenia płyt akrylowych.
– Mieliśmy kilka przypadków – mówi Ania – w których po prostu nie dało się płyty domyć po kliencie. Pozostałość kosmetyku zmieniła się w maź, która zamiast dać się normalnie zmyć, zastygała w coś w rodzaju skorupy. Jej usunięcie trwało strasznie długo, a w miejscu plam pojawiły się rysy i mikropęknięcia płyty. Kiedy później pytaliśmy klientów, czego używali, okazywało się najczęściej, że są to olejki plażowe, często z wysokimi filtrami i dużą ilością substancji barwiących.
Trudno w tym miejscu napisać cokolwiek mądrego. Niestety, nie przeprowadzono do tej pory testów, który ze składników kosmetyków jest odpowiedzialny za zastyganie ich resztek na płycie akrylowej. Jedno jest pewne – kosmetyki plażowe nie zostały wyprodukowane z myślą o pracy w ekstremalnych warunkach – a do takich należą te panujące podczas opalania w solarium. Składa się na to kilka elementów. Po pierwsze – temperatura, czasami dużo wyższa niż ta panująca na plaży. Po drugie – dużo większe jest natężenie promieniowania UV. I po trzecie wreszcie – na plaży nie mamy do czynienia z bezpośrednim stykiem opalanego i pocącego się ciała z płytą akrylową. Jeżeli dodatkowo to ciało posmarowane jest niewłaściwym kosmetykiem – możemy sobie tylko wyobrażać, jakie reakcje tam zachodzą.
Skoro kosmetyk w połączeniu z temperaturą i ultrafioletem jest w stanie zmasakrować płytę akrylową, to jakie spustoszenia może poczynić w skórze? Znowu – wszystko opiera się na przypuszczeniach, brak jest badań, które by pozwoliły bez żadnych wątpliwości pokazać, jak to w rzeczywistości wygląda. Niemniej jednak obawy się pojawiają i wydaje się, że w tej kwestii lepiej po prostu dmuchać na zimne.
Kilka stron medalu
Tu może pojawić się pytanie: w czym problem? Skoro są to jednostkowe przypadki, to czy warto sobie nimi zawracać głowę? Otóż warto, i to z kilku powodów.
Przede wszystkim nie znamy tak naprawdę skali problemu. Poza przypadkami ekstremalnymi, kiedy z kabiny dobiega nas swąd palonych frytek, nie wiemy tak naprawdę, czego używają nasi klienci – poza tymi, którzy kupują profesjonalne kosmetyki. Nie wiemy, co ma w torebce wchodząca do kabiny pani, czym się posmaruje przed opalaniem, ile tego na siebie nałoży – albo co już nałożyła w domu, przed wybraniem się na solarium. Jedno jest pewne – tych przypadków jest więcej, niż nam się wydaje. Ludzie przychodzą do solariów nasmarowani kremem z SPF 30, potem – co oczywiste – nie opalają się. Co równie oczywiste – to im się nie podoba, a jeśli komuś coś się nie podoba, raczej nie trzyma tego dla siebie, tylko dzieli się swoją opinią z każdym, z kim podzielić się może. I w ten sposób w osobie jednego nie opalonego klienta mamy chodzącą antyreklamę, której opinie na temat rzekomej nieskuteczności naszych urządzeń poparte są „gustowną” bielą karnacji.
Pół biedy, jeśli skończy się na antyreklamie skuteczności opalania. Gorzej, jeśli rzecz zahaczy o zdrowie. W przypadku jakichkolwiek podrażnień, wysypki, uczulenia nikt nie będzie dochodził tego, jakie kosmetyki zostały zastosowane. Najważniejsze, że stało się to w solarium. Nie chodzi tu nawet o konsekwencje prawne – ewentualna sprawa o odszkodowanie jest raczej mało prawdopodobna. Ale opinia, jaka pójdzie „w miasto” – to już coś, co może nam zaszkodzić bardzo.
Kolejny aspekt sprawy – finansowy. Ludzie, którzy opalają się z użyciem podejrzanych specyfików, to NASI POTENCJALNI KLIENCI. Innymi słowy – ludzie, którzy rozumieją, że powinno się opalać z kosmetykiem, że tak jest zdrowiej, skuteczniej, przyjemniej, efektywniej... – każdy ma swoje powody, dla których ich używa. Ludzie ci używają byle czego, zamiast kupować profesjonalne preparaty w naszym solarium. My tracimy, oni tracą... Warto więc zadbać, aby taka sytuacja nie miała miejsca.
Co możemy zrobić
Edukować, edukować i jeszcze raz edukować. Na wszelkie możliwe sposoby – oczywiście z pominięciem tych, które mogłyby spowodować, że klient poczuje się urażony*.
Kiedy może się tak poczuć? Kiedy w sposób impertynencki zwrócimy mu uwagę lub wywiesimy suchy zakaz bez choćby próby wyjaśnienia, skąd się wziął. Jak ognia musimy unikać pretensji do klienta, traktowania go jako niegrzecznego dziecka, które nabroiło. Nie wystarczy też wywieszenie tabliczek czy kartek informacyjnych w stylu „Zabrania się używania własnych kosmetyków w solarium”. Takie coś kojarzy się – i słusznie – z PRL-owskimi zakazami w barach, gdzie zabronione było spożywanie własnych bułek. Klient nie może odczuć, że za ewentualnym zakazem czy, jak kto woli, informacją kryje się jedynie chęć sprzedania mu kosmetyku solaryjnego, że dbamy wyłącznie o naszą kieszeń. Przeciwnie – musi poczuć, że dbamy przede wszystkim o jego zdrowie i jakość opalenizny. Na szczęście dla nas – i dla klienta – nie ma tu sprzeczności. Obroty naszego salonu i dobro klienta idą w parze i nie ma w tym przypadku mowy o jakimkolwiek naciąganiu faktów.
Z reguły najlepsze są metody najprostsze. Trzeba po prostu wywiesić karteczkę „Prosimy nie używać w solarium kosmetyków plażowych” . Niżej małymi literkami: „Kosmetyki plażowe opóźniają powstawanie opalenizny”. To na pewno nikogo nie urazi, a wielu klientów będzie nam wdzięcznych za taką informację. Prosimy, nie zakazujemy – to podstawa. Klient, do którego mamy pretensje, czuje się jak skarcony uczeń, a nie ktoś, kto swymi pieniędzmi zapewnia byt salonu. I trudno się dziwić, że zraża się do opalania u nas, a co gorsza – swoją negatywną opinią zraża do nas innych potencjalnych klientów.
Jeśli natomiast sympatycznie poinformujemy klienta, co i jak – możemy liczyć na jego zadowolenie i konkretne korzyści.
– Opala się u nas pewna sympatyczna pani – opowiada Ania. – Pierwszy raz przyszła mniej więcej dwa lata temu. Początkowo narzekała na brak efektów, mówiła, że słabo się opala. Wiedziałam, że przychodzi z własnym kosmetykiem – o tym powiedziała mi, kiedy po raz pierwszy zaproponowałam zakup któregoś z naszych preparatów. Kiedy po raz kolejny poskarżyła się, że nie widać efektów – mimo że opalała się na naprawdę mocnych lampach – zapytałam po prostu, jakiego kosmetyku używa. Wyciągnęła z torebki butlę balsamu z filtrem SPF 30... Wystarczyła chwila rozmowy, żeby wytłumaczyć tej pani, na czym polegał jej błąd. Efektem był zakup opakowania kosmetyku solaryjnego – i zachwyt po wyjściu z kabiny. To do tej pory jedna z naszych najlepszych klientek.
Poinformowanie o tym, że nie powinno się używać kosmetyków plażowych w solarium, może podziałać nie tylko na tych, którzy ich używają. Już samo poruszenie tego tematu zwraca wszystkim uwagę, że temat jest ważny. Że coś takiego jak kosmetyk to istotny składnik usługi solaryjnej i że opalanie z nim to rzecz powszechna. Można powiedzieć, że taka informacja to swoista „kryptoreklama” opalania z kosmetykiem solaryjnym. Ważne jest, żeby to zrobić umiejętnie. Wtedy zyskają wszyscy – zarówno właściciel, obsługa, jak i – przede wszystkim – klient salonu.
* Dlaczego tak uczulam na kwestię ewentualnego urażenia klienta? Być może pomocna w zrozumieniu problemu będzie dyskusja z forum internetowego dla miłośników opalania na stronie solarium.pl. (Składnia oryginalna).
mysiaanga Byłam dziś w solarium i już trzeci raz pretensjonalnie zwrócono mi uwagę żebym ograniczyła kosmetyk w sprayu. Wycierać im się nie chce i mają problem. Nakładając kosmetyk uważam że nie robię "gnoju" a zwracają mi uwagę żebym używała kosmetyków typowo solaryjnych w saszetkach (interes musi kwitnąć) bo inne uszkadzają "plecy" solarium. Nie zapytano czego ja używam. Powiem szczerze ze nie mam ochoty tam już chodzić i poszukam solarium w zbliżonej cenie tzn. 2.50 za 5 min. Uważam żeby w ogóle robić uwagi klientom trzeba to robić delikatnie a i tak wizyta taka nie jest przyjemna. Nie uważam żebym po sobie zostawiała bałagan a jeżeli nawet zobaczę że coś mi prysło to wycieram to. Tak w ogóle to leży w gestii pracowników solarium.
keval Wycierać im się nie chce i mają problem? Mam nadzieję, że raczej im się chce, ponieważ od tego zależy nasze bezpieczeństwo. Ja chodząc na solarium zawsze zostawiam mały syfek, to chlapnę, tam chlapnę - jednak zawsze staram się po sobie posprzątać - natomiast łóżko jest zawsze czyste. Nie rozumiem dlaczego personel zwraca Ci uwagę - przecież stosując jakikolwiek preparat łóżeczko zawsze się ubrudzi (poza tym pocimy się).
A co do uszkodzenia pleksy od innych niż solaryjne kosmetyki to już w ogóle nie wierzę.
admin Niestety, uszkodzenia pleksi to fakt, i to nie wyjątek, lecz reguła. Kosmetyki kupowane w drogeriach często nie są badane pod względem krystalizacji składników pod wpływem natężenia UV większej niż na plaży. W solarium słońce świeci mocniej aniżeli na plaży i to często nawet kilka razy. Jako że w opalaniu ważniejsza jest dawka niż natężenie chwilowe, a klienci chcą opalić się w kilka minut, producenci lamp posunęli się bardzo daleko i wyprodukowali lampy, które to umożliwiają. Producenci kosmetyków niestety nie dostosowali się do tego, ponieważ po części nawet nie zdają sobie z tego sprawy. Jeśli urządzenia opalałyby wolniej, czyli np. seans trwałby 30 minut, to nie byłoby problemu z większością kosmetyków nabytych w drogerii. Rzeczywistość wygląda jednak inaczej i stosowanie takich preparatów nie tylko nie pomaga, ale szkodzi zarówno klientowi, jak i właścicielowi salonu, niszcząc bardzo drogie płyty akrylowe.
mysiaanga Ja nie jestem złośliwa i tak naprawdę to mogłabym nie wycierać nic po sobie. Nie ma nic gorszego jak niemiła uwaga bo przecież można to samo powiedzieć ale miło i z uśmiechem. Jeżeli chodzi o uszkodzenie pleksi to nie ma w solarium takiej informacji, czyli prośby o używanie kosmetyków solaryjnych więc nie powinni mieć pretensji. Nie pytają nikogo kto jakich kosmetyków używa.
PS. a gadanie żeby używać kosmetyków solaryjnych to czysty marketing. Są drogie więc wątpię żeby każdy je kupował. Za cenę kosmetyku to się opalę.
keval Przepraszam, ale co ty wycierasz?? Jeżeli łóżko to po co? Przecież personel i tak to robi (a to, że my użytkownicy brudzimy łóżeczka to nic złośliwego tylko normalny proces - kosmetyki + pot) .
A co do uszkodzeń płyty pleksi od kosmetyków drogeryjnych to naprawdę nie wiedziałem, ale człowiek uczy się przez całe życie. Ja zawsze kupuje sobie jakieś mazitko w solarium i bardzo się cieszę, że nie narażam ich na straty, bo bardzo lubię salon w którym się opalam.
admin Może marketing, a może i nie. Ja na własne oczy prawie codziennie widzę skrystalizowane, prawie wtopione w płytę akrylową resztki kosmetyków, które po kilkuminutowym seansie trudno jest zdrapać nożem z płyty. Aby je rozpuścić, trzeba sprowadzać specjalne środki do mycia ekstremalnych zabrudzeń. Jestem bardzo ciekawy, czy klienci po użyciu takiego kosmetyku stosują podobne preparaty, aby go usunąć ze skóry? (...)
Opalanie to pewnego rodzaju używka. Niesie z sobą również biopozytywne efekty, ale większość ludzi opala się przede wszystkim dla brązu. I jeśli musi to robić, bo chce, to niech czyni to w sposób jak najbardziej bezpieczny. A bezpieczny nie znaczy jak najtaniej. Jeśli kogoś nie stać na profesjonalny kosmetyk z wysokiej półki, to niech kupi najtańszy, ale profesjonalny, oferowany w salonie i przeznaczony tylko i wyłącznie do opalania w solarium.
keval Ja nie wyobrażam sobie opalania bez jakiegoś fajnego kremiku kupionego w salonie (i tak jak admin pisze można kupić sobie jakiś tańszy np. cena już od 5 zł) ale z drugiej strony, jeżeli ktoś ma ograniczone fundusze to taki preparat podraża seans prawie x2 (zależy ile kosztuje minutka - u mnie 1,10). Myślę, że każdy musi sam zdecydować, jak chce się opalać - bezpiecznie i powoli, czy szybko i niezdrowo - ja zdecydowanie pozostaję przy pierwszym - wole chodzić nie tak często, ale nie oszczędzać na ochronie....